Dla polskiej wsi – (Edmund Bojanowski)
Jeśli będziesz kiedy w Poznaniu lub w okolicy, wybierz się koniecznie do Gostynia, na Świętą Górę. Jest tam łaskami słynąca statua Matki Bożej Bolesnej, cała obwieszona wotami. Wśród nich można zobaczyć mały, promienisty trójkąt, a na nim wyryte oko Boskiej Opatrzności. Ciekawa jest historia tego wotum. Powiesili go państwo Bojanowscy wdzięczni za to, że Matka Boska tu właśnie wysłuchała ich próśb o zdrowie syna Edmunda. Ich dziecko miało cztery lata, gdy ciężko zachorowało. Lekarze stracili nadzieję, że da się je uratować. Ale Opatrzność Boża inaczej zrządziła. Synek nie umarł, lecz wyzdrowiał i wyrósł na dzielnego człowieka, który w życiu zrobił wiele dobrego.
Edmund Bojanowski pochodził z rodziny szlacheckiej. Ojciec jego walczył w powstaniu listopadowym, a matka Edmunda była siostrą generała Umińskiego, także uczestnika powstania. Chłopiec uczył się początkowo w domu, bo ciągle był wątłego zdrowia. Potem studiował trochę na uniwersytecie we Wrocławiu i w Berlinie, ale tylko jako wolny słuchacz. Słabe zdrowie nie pozwoliło mu ukończyć studiów. Wrócił więc na wieś do rodzinnego dworku w Grabonogu i tam zamieszkał.
Edmund był człowiekiem inteligentnym, oczytanym, a przy tym życzliwym dla innych i bardzo wrażliwym na wszelką ludzką biedę. Przebywając na wsi często patrzył na pracę rolnika, widział troski i kłopoty gospodyń wiejskich. Najbardziej martwił się jednak losem młodzieży i dzieci pozbawionych należytej opieki. Choć sam pochodził z rodziny szlacheckiej, żywo interesował się ludem wiejskim i przemyśliwał, jak mu dopomóc. Bo ciężko było wtedy na wsi wielkopolskiej. Ludność polska borykała się z różnymi trudnościami. Bo to i rząd pruski dążył do wydziedziczenia i zgermanizowania, i nie było komu bronić polskiego chłopa. A i warunki pracy były ciężkie. Młodzież nie miała dostępu do nauki, bo szkół było mało. Brakowało też rozrywek kulturalnych i należytej opieki lekarskiej. A gdy przyszły jakieś choroby, zarazy, epidemie czy nieurodzaje, wtedy była to już zupełna klęska. Nie było gdzie szukać pomocy. Ludzie musieli sobie radzić sami. Widział to wszystko młody Bojanowski i bardzo nad tym bolał.
Będąc jeszcze studentem na uniwersytecie odkrył w sobie zamiłowania literackie. Zaczął najpierw tłumaczyć różne utwory z języków obcych, a potem samodzielnie pisać. Może marzył o karierze poety lub pisarza ? Kiedy wrócił na wieś, wykorzystał te uzdolnienia i zajął się pisaniem artykułów do różnych gazet i czasopism. Był też redaktorem niektórych popularnych pism dla ludu polskiego, takich jak ,,Pokłosie”, „Rok Wiejski” i inne. Chciał, aby ludzie polubili dobrą książkę i czasopismo, bo to ich mogło wiele nauczyć i ułatwić im życie. Założył też w Grabonogu biblioteczkę i chętnie pożyczał z niej książki. Znany był z tego, że troszczył się o podniesienie czytelnictwa i oświaty wśród ludu. Położył na tym polu wielkie zasługi.
Szczególnie znana była jego miłość do dzieci. Smutny był ich los na wsi w tamtych czasach. Od najwcześniejszych lat musiały ciężko pracować, a często nie miały należytej opieki i wychowania. Kiedy w 1849 roku wybuchła epidemia cholery i dużo ludzi umarło, pozostało wiele bezdomnych sierot. Bojanowski zajął się nimi troskliwie. Zebrał je i założył dla nich sierociniec w Gostyniu. Sam dbał o nie i sam zabiegał u bogatych rodzin o pomoc materialną dla nich.
W tym samym czasie w Podrzeczu koło Gostynia pewna wiejska kobieta, niejaka Przewoźna, także zaczęła zbierać dzieci w swoim domu, aby dać im należytą opiekę. Bojanowski zainteresował się tą sprawą i opracował jakby regulamin dziecięcej ochronki. Wnet też znalazły się jeszcze trzy dziewczęta, które postanowiły uczyć i wychowywać te dzieci. Przy ich pomocy 3 maja 1850 roku powstała w Podrzeczu koło Gostynia pierwsza oficjalna ochronka dla dzieci biednych i opuszczonych. Czegoś takiego jeszcze ludzie nie widzieli, toteż ogromnie się tym interesowali. Wielu chwaliło Boja-nowskiego za jego pomysł i serdecznie mu w tym pomagało. Byli jednak i tacy, którzy go krytykowali i wyrządzili mu dużo przykrości. Wiele dziewcząt chciało poświęcić się tej pracy. Zgłaszały się więc do niego i prosiły o przyjęcie. A on, zawsze skromny i małomówny, ale życzliwy i uśmiechnięty, cieszył się, że teraz sieroty nie będą już bez domu i bez matki. Z tych dziewcząt utworzył najpierw stowarzyszenie religijne, a potem nowe zgromadzenie zakonne pod nazwą Siostry Służebniczki Bogarodzicy Niepokalanie Poczętej. Odtąd, w miarę jak rosła ich liczba, siostry te rozchodziły się po całym kraju podzielonym przez zaborców i mimo przeróżnych trudności zakładały ochronki dla dzieci wiejskich, a także pielęgnowały chorych, opiekowały się biednymi i opuszczonymi.
Niektórym ludziom dziwne się to wydawało, że człowiek świecki zakłada zgromadzenie zakonne. Przecież to sprawa księży i zakonników — tak myślano. I sam Bojanowski też się zastanawiał, czy podoła temu zadaniu. Choć dużo czytał i modlił się, wydawało mu się, że to za mało, aby być założycielem i kierownikiem zgromadzenia zakonnego. Dlatego postanowił wstąpić do seminarium duchownego i zostać kapłanem. A miał już wtedy 55 lat ! Niestety, w seminarium przebywał zaledwie rok. Choroba, która go stale męczyła, przybrała na sile i Bojanowski znów przerwał naukę, podobnie jak w młodości. Nie dane mu było zostać kapłanem. Bardzo nad tym bolał, ale zgodził się, jak zawsze, z wolą Bożą. Ks. kardynał Ledóchowski, który był wówczas arcybiskupem poznańskim, tak się do niego odezwał : „Edmundzie, Pan Bóg widać chce, żebyś w świeckim umierał stanie dla dobra twego Zgromadzenia”.
I tak się rzeczywiście stało. Niedługo potem, w lipcu 1871 roku, Bojanowski ciężko zaniemógł. I już nie wstał z łóżka. W dzień Matki Bożej Śnieżnej przyjął sakrament namaszczenia chorych, a w dwa dni potem, 7 sierpnia, umarł mając lat 57. Na parę chwil przed skonaniem wyznał swemu przyjacielowi ks. Gieburowskiemu : „Teraz rozumiem, że Pan Bóg chciał, abym umarł w stanie świeckim”.
Jego śmierć była taka, jak i całe życie — pełna poddania się woli Bożej. Był człowiekiem głęboko religijnym, wierzył mocno w Opatrzność Bożą i wszystko tłumaczył sobie wolą Bożą. Dużo się modlił. Ludzie w Grabonogu prawie codziennie widywali tego wysokiego, szczupłego mężczyznę, zawsze starannie ubranego, jak spieszył do kościoła na Mszę św. Bardzo często przystępował do Komunii św. Szczególne nabożeństwo miał do Matki Bożej, której zawdzięczał cudowne uzdrowienie. A do ludzi odnosił się jak do swoich braci i sióstr. Nie przeszkadzało mu w tym jego szlacheckie pochodzenie. Uważał, że w oczach Bożych wszyscy są równi. Toteż zachowała się po nim wdzięczna pamięć w tamtych okolicach i ludzie tak go wspominali : „Serdecznie dobry człowiek… Tchnie od niego dziwna prostota i pokora… Jest widocznie człowiekiem, który dużo się modli”. To głębokie życie religijne sprawiło właśnie, że uczynił tyle dobrego i po dzień dzisiejszy żyje w pamięci Kościoła katolickiego.
A co się stało z jego dziełem ? Wiele się od tamtych lat zmieniło. Poprawiły się warunki pracy i życia na wsi. A i dzieci mają dziś lepszą opiekę rodziców, także w różnych żłobkach, domach dziecka, internatach itp. Zgromadzenie Sióstr Służebniczek jednak dalej istnieje, rozwija się i pracuje. Z tamtych czasów, kiedy podział kraju między zaborców utrudniał swobodną działalność, pozostał do dziś podział tych sióstr na cztery oddzielne rodziny. Choć różnią się nieco strojem i nazwą, duch pozostał ten sam. Pamiętają do dziś, czego je uczył ich założyciel Bojanowski : służyć ludziom na wzór Jezusa i Maryi podejmując się każdej pracy, choćby najtrudniejszej, i czynić to z ochotą i z miłością. Toteż widzimy je dzisiaj wszędzie : pracują przy kościołach troszcząc się o ich czystość i piękno, zbierają dzieci na katechizację itp.